Wyprawa na Kilimandżaro styczeń 2019, cześć 1
Atak zimy w zimie
Od spóźnienia się na spotkanie z organizatorem przed wylotem rozpoczyna się moja przygoda z Kilimandżaro. Kilku moich znajomych powie że mam nonszalancki stosunek do czasu – nie będę się kłócił 😉 w tym jednak przypadku było zupełnie inaczej. Wyjechałem z zapasem ponad dwóch godzin bo jeszcze chciałem jakieś drobiazgi kupić w ulubionym sklepie ze sprzętem górskim w Warszawie. Nigdy wcześniej nie jechałem do Warszawy 6 godzin, tak się złożyło że mini atak zimy w styczniu zaskoczył służby drogowe – ot proza życia kierowcy w Polsce.
Gdy już dotarłem na parking, gdzie zostawiałem samochód, okazało się że busy dowożące na lotnisko utknęły w korkach, taksówki miały kilkudziesięciu minutowe opóźnienia – moje szczęście że jakaś para zamówiła taksówkę prawię godzinę wcześniej i zgodzili się abym jechał z nimi – za co jestem im do dzisiaj bardzo wdzięczny.
Air Qatar posiłki w samolocie
Rzutem na taśmę jednak zdążyłem (nie muszę pisać że do żadnego sklepu nie pojechałem), odprawiłem się ale nie wiedziałem kto jest z „mojej” ekipy. Lecę Boeingiem 787 Dreamliner, jestem tym wszystkim zmęczony i niby można by się przespać (wylot miałem ok. 20:00) ale jednak człowiek podniecony – lecę wielkim „luksusowym” samolotem – trochę się różni od low costowych lotów do Norwegii czy Hiszpanii 😀 Przy rezerwacji zaznaczyłem że chciałbym aby moje posiłki w samolocie były wege (w czasie całej podróży w obie strony miałem w sumie 4 loty i na każdy przypadała inna wersja wege posiłku!) Żarcie lepsze niż w niejednej knajpie, do tego metalowe sztućce, żaden plastik-fantastik (do deseru akurat była plastikowa). Zacząłem się zastanawiać czy strój mój nie nazbyt sportowy do tego lokalu.
Lotnisko w Doha
Ląduje na lotnisku w Doha – to nie lotnisko, to miasto! 4 godziny do kolejnego samolotu – już wiem że nie zasnę, muszę zajrzeć do każdego zakamarka tego lotniska, jest Misiek – wiele osób przed wylotem powtarzało musisz zobaczyć miśka – nie da się nie zobaczyć miśka 😀 był też kulfon i inne artystyczne instalację. Jest ok. 3 nad ranem czasu miejscowego, tłumy ludzi, wszędzie jeżdżą meleksy, masa sklepów i kolejka miejska – w senie pociąg jeżdżący pomiędzy skrajnymi terminalami. Nie mogłem nie pojeździć ta kolejką, to w jedną, to w drugą stronę 🙂 do tego zrobiłem kilka kilometrów pieszo, zaglądając gdzie tylko się da. Tuż przed odlotem odnajduję moją grupę – lecimy do portu lotniczego Kilimandżaro w Tanzanii.
Port lotniczy Kilimandżaro (Kilimanjaro International Airport)
Port Lotniczy Kilimanjaro – widywałem mniejsze lotniska, na przykład w Lublinie;-) przy odprawie sesja zdjęciowa i chyba odciski wszystkich palców pobrali. Odprawieni, z bagażami w ręku, poznajemy naszych leaderów (Ula i Damian), którzy od teraz będą z nami w czasie całej imprezy. Jedziemy do naszego hotelu w Mosi, po drodze zakupuje lokalną kartę SIM aby kontaktować się z Agą – jeżeli uważacie że rejestracja SIM-ów w Polsce jest upierdliwa, to wiedzcie że nie jest. Tutaj, podobnie jak na lotnisku przeszedłem sesję zdjęciową aby kupić i zarejestrować wspomniana kartę SIM🙂
Tanzania – mój pierwszy raz w Afryce Subsaharyjskiej
Zaraz, nie wspomniałem że to mój pierwszy raz w Afryce po drugiej stronie równika 🙂 jest ciepło, trochę wilgotno i zdecydowanie inaczej. W hotelu w drzwiach uderza zapach mugi lub innego repelentu na komary, znaczy „biały” może czuć się bezpiecznie. Hotel , całkiem przyzwoity – na dachu, taras widokowy, teoretycznie widać Kili ale pogoda nie sprzyja, widać trochę miasto, są budynki, samochody ale to inny rodzaj miasta niż te które poznałem wcześniej.
Wieczorem jedziemy na miasto trochę lepiej się poznać (muszę zapamiętać w sumie 7 nowych imion a jest to zawsze u mnie problem) i coś zjeść bo w hotelu szału nie ma 😉
W knajpie poznaję lokalne specjały: omlet z frytkami i warzywami, dobra pizza i lokalne piwo – Kilimanjaro;-) lokalsi intensywnie eksploatują markę Kilimandżaro – w hotelowych pokojach możemy zaparzyć sobie herbatę Kilimandżaro.
1 komentarz
Beautiful blog post with nice photo of possing beer Kilimanjaro