nazwa: Howerla (ukr. Говерла)
lokalizacja: Ukraina,
wysokość: 2061 m n.p.m.
wybitność: 721 m (niepewne źródło)
uwagi: wejście nie przedstawia trudności – trochę wyższe Bieszczady, szczyt zaliczany do Korony Europy oraz Korony Państw Karpackich
data wejścia: wrzesień 2016
Ukraińskie Karpaty – pierwszy kontakt
Bez pośpiechu zbieram się do wyjścia. Jeszcze wczoraj sprawdziłem, jak dojechać do miejsca mojego startu na szczyt, więc luz. Jestem przygotowany. Pakuję do plecaka sok jabłkowy, warkocze serowe i czekoladę „od Poroszenki” – to na Howerle powinno spokojnie wystarczyć.
Kilka minut później nieśpiesznie pokonuję kolejne kilometry, starając się przy tym nie urwać koła na jakiejś dziurze – a na tutejszych drogach ich nie brakuje. Nie przesadzę, gdy napiszę, że to droga znajduje się w dziurach, a nie dziury w drodze. Ale O.K., muszę to przyznać – czasami można rozpędzić się do 60 km/h bez większych obaw… Ecodriving pełną gębą.
Do „paytolla”, gdzie pobierana jest opłata za przejazd, docieram całkiem wcześnie, a to skutkuje tym, że bramka jest jeszcze zamknięta. Tuż za mną, w szybko powiększającej się kolejce, ustawiają się kolejne auta – chyba „tubylcy”. Robią ogromne zamieszanie i już po chwili młody strażnik otwiera drzwi. Ma niezbyt zadowoloną minę – sądząc po zapachu, poranna toaleta została przerwana… wpisuję się na kartkę wjazdów i uiszczam opłatę – co prawda nie jak Ukraińcy do zalakowanego słoika, a do ręki strażnika. Luz, ich sprawa. Jadę, wychodzi, aby otworzyć szlaban, patrzy na mój samochód i coś mówi – ukraiński nie jest moją mocną stroną, ale wydaje mi się, że coś o jakości drogi za szlabanem.
Przede mną ok. 8 km drogi i nie zamierzam ich pokonywać „z buta”, zważywszy, że to droga, bodajże, asfaltowa, tylko w „trochę” gorszym stanie. Muszę przyznać, że w tym momencie, coś mi nie „styknęło”: jeżeli miejscowi mówią, że droga za szlabanem jest trochę gorsza, to powinno mi to dać do myślenia. Już po 3-4 przejechanych kilometrach, gdy asfalt ustąpił „bitej” drodze, zrozumiałem brak akceptacji w oczach strażnika dla koncepcji wjazdu moją „niebieską strzałą” za szlaban… 🙂
Po kolei. Jak tylko zaczęło „brakować” asfaltu, moim największym osiągnięciem stało się wrzucanie miejscami „2” – i to uważam, był ryzykowny czyn. Po drodze minąłem zaparkowany w krzakach samochód oklejony czymś na wzór logotypu „Prawego Sektora”, a przynajmniej tak mi się wydawało. Bo chociaż cyrylica jest mi obca, to przecież jeszcze nie dawno byli „gwiazdami” mediów w Polsce. Chyba dobrze ich rozpoznałem.
Dojeżdżam do parkingu. Przede mną coś na wzór Krupówek: budy z badziewiem, wóz strażacki i sporo samochodów. Szybko się przebieram: buty, oddychające ciuchy, kije trekkingowe – rozkręcam, dopasowując ich wysokość, i zauważam, że trochę odstaje…. W tym momencie poczułem, że jestem z „bogatej Polski”, tylko, że chyba z tej części w ruinie.
Jak wybrałem szlak na Howerlę 😉
Gotowy, szybko ruszam, aby się rozgrzać. Po chwili dochodzę do rozstaju dróg i w tym miejscu spotykam 3 kolesi w moro, z karabinami (one są prawdziwe?!?!). Coś tam gaworzą przez radio. Idą w prawo, a ja już wiem, że skieruję się w lewą stronę…
Dobre tempo pozwala mi szybko przekroczyć granicę lasu. Pogoda i widoczność są fantastyczne. Wąska ścieżka wije się między borowinami szybko nabierając wysokości. Turyści z bazy jeszcze nie zaczęli podejścia, co tym bardziej motywuje mnie to do utrzymania dobrego tempa tak, by nacieszyć się górą bez tłumów. Po opuszczeniu lasu mijam tylko jednego piechura, faceta, o ponad głowę wyższego ode mnie, i dodatkowo sporych rozmiarów. Robi wrażenie… Niestety coś za coś – masa, którą musi wnieść, mocno go spowalnia.
Howerla szczyt
Wchodzę na szczyt, pierwsze, co rzuca się mi w oczy to flagi – paręnaście, parędziesiąt ukraińskich flag. Przyczepione, gdzie tylko możliwe… Eksplozja niebiesko-żółtej fantazji. Kilka osób przy głównym „obelisku” częstuje mnie jakimś lokalnym trunkiem na bazie ziół – całkiem dobry. Niestety muszę odmówić dalszej biesiady alkoholowej, tłumacząc, iż na dole mam samochód… Wyraźnie nie widzą związku…
Schodzę. Po drodze napotykam kolejnego „pana” w moro, ma karabin. Wyglądem przypomina dowódcę. Wrzeszczy do kogoś na dole, właśnie tam, gdzie zamierzam schodzić. Podchodzę trochę bliżej i widzę kolejnych ultra patriotów z „Prawego Sektora”. Jest ich chyba kilkudziesięciu. Dowódca mówi coś do mnie i na przemian krzyczy do tych na dole.Porozumiewawczo się uśmiechamy – jeśli dobrze rozumiem, oznajmia mi, że strzelać nie będą – dowcipniś…
Logicznie rzecz ujmując, przypuszczam, a w zasadzie jestem pewien, że ze strony „prawosektorowców” nic mi nie grozi, ale dyskomfort pozostaje. Schodzę coraz niżej w ich kierunku, a chłopcy z karabinami (większość wydaje się nie mieć więcej niż 25 lat) rozstępują się po obu stronach ścieżki tak, abym mógł wygodnie przejść – miło z ich strony, ale te kilkanaście sekund trochę się dłuży. ;-/ W tym momencie w głowie słyszę Grabaża z Pidżamy Porno: „W mieście dzisiaj dzień zwycięstwa/ W mieście noc szaleństwa/ Defilują tłuste generały/ Panny topią się w rumieńcach/ Orkiestra marsza gra na rynku/ Dzwony w kościołach/ Tylko chłopców tutaj nie ma/ Urosły na nich zioła”. Niby rozumiem całe to wojenne podniecenie, temat wojny jest świeży, ona trwa, nikt nie zdążył się nią jeszcze znudzić (tekst piszę w 2018 r., gdy temat wschodniej Ukrainy trochę spowszedniał; nawet rozmawiając z Ukraińcami, mam wrażenie, że trochę się do tej sytuacji przyzwyczaili). Jednak takimi sytuacjami, kiedy uzbrojone paramilitarne oddziały biegają po lasach, w miejscach, gdzie mogą przewijać się turyści zza granicy, zwyczajnie robią sobie kiepski PR. Tym bardziej zważywszy na to, czym jest i do jakich wartości odwołuje się „Prawy Sektor”. Tyle politykowania.
Zaroślak – Turbobaza
Do parkingu i bazy turystycznej droga minęła szybko. Zdążyłem przed napierającymi na szczyt tłumami turystów – w zdecydowanej większości są to Ukraińcy. Mijając podchodzących, przypomniałem sobie klimat swoich górskich początków: zdecydowana większość ubrana w to, w czym chodzi na co dzień, żadnych kijów trekkingowych, goreteksów, „podejściówek” – takie późne lata 90-te i początek dwutysięcznych w Polsce.
Na parkingu zrobiło się już tłoczno – oldskulowy wóz strażacki, na straganach mnóstwo badziewia, fast foody – ot taka wspominana Gubałówka. Zainteresowałem się „karpacką herbatą”, spodziewałem się jakieś ziołowego naparu (dzień wcześniej piłem takowy w „Grzybowej Chacie” w Bukovelu i był super), a tu niespodzianka, bo karpacka herbata okazała się wątpliwym herbacianym granulatem zalewanym wrzątkiem – w dzieciństwie nawet to lubiłem, jak zresztą wiele innych śmieciowych przysmaków.
Cóż, powoli zabieram się z „Zaroślaka”. Przy samochodzie, w momencie, gdy się przebieram, zaczepiają mnie lokalsi. Chcą pogadać, po prostu. Pytają, jak mi się podoba na Ukrainie, czy Howerla jest atrakcyjna, skąd pomysł, aby jechać tutaj taki kawał drogi, czy dobrze mi się żyje w Polsce, co mówi się o Ukrainie Polacy, czy znam jakichś Ukraińców mieszkających w Polsce itp.
Sytuacja dosyć zabawna, bo próbuję się przebrać, nie mówię po ukraińsku, czy nawet po rosyjsku, a oni z kolei nie mówią po polsku czy po angielsku, i tak sobie rozmawiamy, w czasie gdy zmieniam spodnie i naciągam skarpetki…. słowiański small talk.
„Góry stanowią jedną z najpiękniejszych ucieczek od nieszczęść naszego współczesnego świata.”
Francois Florence