Wulkan Pico del Teide
Piękny wulkan pośrodku Teneryfy, wyspy stanowiącej cel licznych wycieczek z Polski. Najwyższy szczyt Hiszpanii – chociaż do Korony Europy nie zaliczany. Można wjechać kolejką i po prostu, zwyczajnie delektować się krajobrazem z tarasu widokowego położonego poniżej szczytu. Ale kolejką może wjechać każdy – wystarczy zgłosić takowy zamiar na stronie Parku i pozwolenie otrzymać niemalże z automatu… Właśnie, „niemalże z automatu” – bo jak to w życiu bywa i tutaj możemy napotkać niewielkie przeszkody, lecz na tyle małe, że spokojnie sobie z nimi poradzimy. Dzisiaj jednak nie o tym. Dzisiaj, o mojej pieszej wycieczce na ten osobliwy szczyt.
Teide pozwolenie – niespodzianki i rozwiązania
Na Teneryfę docieram z myślą o wejściu na Pico del Teide, bo to góra łatwa, ładna, ot taka urlopowa. I co się okazuje na miejscu? Dopiero co rozpoczyna się sezon turystycznych wejść poza barierki tarasu widokowego (Szlak nr 10 − Telesforo Bravo) i tak się niefortunnie składa, że na czas mojego zaplanowanego pobytu, nie ma już „wolnych” pozwoleń (o pozwoleniu na Teide piszę tutaj). Pozostaje opcja ich ominięcia i wykupienie wycieczki z przewodnikiem albo ewentualnie nocleg w Altaviście (schronisko górskie) – wszystkie miejsca do końca maja zarezerwowane 😂 Przewodnikowi, który wsadzi mnie do wagonika kolejki i potem przepuści przez barierki checpointa, nie zapłacę 100 Euro (plus koszt przejazdu kolejką). Sorry, dostałem promo – 89 Euro nadal nie jest to dla mnie atrakcyjna cena. Nie czepiam się ceny przewodnika – ktoś chce kupić, zgadza się – O.K.
Nie daję łatwo za wygraną – może jednak uda się z Altavistą? Sprawdzam codziennie, czy ktoś nie zrezygnował, czy nie zwolniło się jakieś miejsce. Pierwszy, drugi, trzeci dzień – nic. W końcu jest, pojawia się. Próbuję zarezerwować – bez skutku… Rezerwacji można dokonać, na minimum 24 godziny przed planowanym wejściem.
„Odrobinę” zawiedziony postanawiam udać się do siedziby Parku – może tam coś wskóram? Na miejscu, miły pan – strażnik informuje mnie, że nie może przypisać mnie do tego wolnego pozwolenia, bo do mojego planowanego wejścia zostało mniej niż 24 godziny (no tak…). Rzecz jasna, cała nasza rozmowa odbywa się w języku paneuropejskim – łączony angielski, hiszpański i niemiecki – Hiszpanie mają wyjebane na języki obce… Finalnie, facet stwierdza z rozbrajającą szczerością, że jeżeli jest to dla mnie tak ważne, powinienem być na szczycie przed strażnikiem obsługującym bramki, czyli przed 9-tą rano (od 9-tej kursuje kolejka) i zwyczajnie wejść na szczyt. Przy zejściu nikogo już nie interesuje pozwolenie… Dwa razy powtarzać mi nie trzeba.
Pico del Teide bez pozwolenia – komu w drogę temu, temu czas
Następnego dnia, wczesna pobudka, szybkie śniadanie i już po 4-tej rano, wyjeżdżam z hotelu przy wybrzeżu swoją strzałą (Kia Picanto z kiepsko działającą klimą – tak to jest, jak się wcześniej nie zarezerwuje samochodu i bierze, co dają w lokalnej wypożyczalni). Na parkingu samochodowym Montaña Blanca, skąd zaczyna się szlak nr 7, jestem po 5-tej. Jest jeszcze całkiem ciemno, a na tablicy widnieje informacja o zakazie wędrowania nocą. – Jakieś dodatkowe uwagi? Lubię wstawać rano, ale trochę trudno mi się rozchodzić. Trzeba jednak się spieszyć, aby przed 9-tą być przy bramkach.
Wedle informacji na tablicy wejście na szczyt (krawędź krateru) powinno zająć mi 5,5 godziny, do pokonania mam ponad 8 km i prawie 1200 metrów w pionie.
Narzucam całkiem dobre tempo – przecież mam niedoczas i brakuje mi prawie godziny aby wyrobić się przed strażnikiem przy bramce. Początkowo droga leniwie wije się w górę – nie widzę za wiele, jest ciemno. W sumie i tak nie jest to bardzo istotne – ważne, by być przed 9-tą przy bramce. Zaczyna świtać – jest pięknie. W głowie kołacze myśl, że nie mogę się zatrzymać.
Montaña Blanca – rozgrzewka a potem ściana płaczu
Początek szlaku szlaku jest łatwy i taki pozostaje aż do Montaña Blanca, na długości około 4,5 km wzniosłem się tylko jakieś 370 metrów, czyli najlepsze przede mną. Minąwszy „pagórek” Montaña Blanc, który osiąga wysokość 2750 m n.p.m mam do pokonania bodaj najbardziej wymagający odcinek szlaku na Teide. Zakosami pośród języków czarnej lawy zdobywam kolejne metry w pionie – tutaj robi się zdecydowanie bardziej stromo. Jak przeczytałem na stronie Teide na odcinku 2,5 km pokonałem ok. 540 metrów w pionie – można się lekko zasapać.
Zawsze byłem przekonany, że moje serce i płuca w miarę pasują rozmiarowo do klatki piersiowej – dzisiaj śmiem w to wątpić. Nie mając zamiaru się poddawać, przez cały czas utrzymuję dobre tempo, jednak jak nic – płuca za małe, serce za duże…
Powoli noc, ustępuje światłu dnia – co za spektakl! Poza wspaniałymi widokami gdzieś tutaj ukrywają się również endemiczne gatunki zwierząt, takie jak jaszczurka Gallotia galloti czy nielotny chrząszcz Pimelia ascendens, który występuje wyłącznie w Parku Narodowym Teide. Nie widziałem żadnego z nich.
Schronisko Altavista – la Fortaleza i upragniona La Rambleta
Nareszcie docieram do Altavisty – większość nocujących ruszyła już na szczyt, został tylko jakiś Azjata, który mówi mi, że tu na miejscu jest wystarczająco ładnie i nie wybiera się dalej. 😃 Stąd do „bramek” La Rambleta przy górnej stacji kolejki jest zdecydowanie mniej stromo. Po drodze do La Ramblety przecinam punkt widokowy la Fortaleza. Ze schroniska do górnej stacji kolejki jest około godziny, wiem że szybciej przejdę ten odcinek.
Górna stacja kolejki linowej Teide – La Rambleta
Przy bramkach jestem prawie pół godziny przed czasem, mijam je szybko i obiecuję sobie, że zaraz gdzieś odpocznę. Przecież serce i płuca są już poza klatką piersiową. Jestem ponad 3500 metrów n.p.m. Jeszcze kilka godzin temu, byłem paręnaście metrów od oceanicznej plaży…
Opuszczam szlak nr 7 i kieruję się w górę szlakiem nr 10 Telesforo Bravo, który wymaga uzyskania bezpłatnego pozwolenia wydawanego przez zarząd Parku Narodowego – którego ja nie mam i którego brak był powodem tego małego wyścigu z czasem.
Sierotka Gumisia i Krasnoludki?
Siadam, aby odpocząć – w końcu minąłem już bramki. Rozglądam się dookoła, chłonę widoki. Lokalizuję, mój jeszcze odległy, cel. Wystarczy, czas ruszyć naprzód. Wokół szczytu zawisa chmura, momentami widoczność sięga na kilkanaście metrów. Na szczęście, po niedługim czasie, chmury rozchodzą się i widzę, jak wysoko już dotarłem i jak samotny jest ten wulkan przede mną.
Serce wali, słyszę jedynie swój oddech. Jestem naprawdę zmęczony. Nagle, gdzieś w oddali niesie się chóralny śpiew. Pierwsze skojarzenie – krasnoludki, niczym z tej bajki o siedmiu krasnalach – nie jest dobrze. 😁 Stwory nucą coś po niemiecku, nade mną zawisa chmura, gonitwa myśli w głowie. Pewnie to tylko wyobraźnia, niedotleniony mózg i zmęczenie płatają figle, ale dlaczego one, do cholery, śpiewają po niemiecku? Olewam krasnoludki, chociaż owe odgłosy niechybnie się zbliżają. Najwyższy czas na mnie. Podnoszę tyłek, idę w górę, podążam za coraz wyraźniej słyszalną melodią – syreny swoim pięknym śpiewem gubiły marynarzy, mnie zgubią podśpiewujące po niemiecku krasnale – masz ci los.
Widoczność na kilka metrów do przodu, śpiew staje się coraz wyraźniejszy. Jak nic zaraz na nich wpadnę… I nagle są. Wyłaniają się z mgły – ku mojemu zaskoczeniu – dosyć rośli… Okazuje się, że to grupa niemieckich turystów umila sobie zejście, śpiewając jakieś niemieckie przyśpiewki… Opowiadam im, jaką historię sobie wkręciłem. Chwilę rozmawiamy – na szczęście też mówią po angielsku.
Cel osiągnięty: Jej wysokość Teide, siarczyste piękno diabelskiej góry
Idę dalej. Jeszcze niewielki odcinek przede mną i dotrę do celu. Ogromnie zmęczony, ale i zmotywowany, przemieszczam się wyżej i wyżej. Ścieżka coraz bardziej nierówna i stroma. Coraz mocniej czuć siarkę. Szczęśliwie siły wracają.
Jestem. Dotarłem. Rozglądam się, nikogo, oprócz mnie, samotnie siedzę na wysokości 3718 m n.p.m. a do dna morza mam bodaj 7500 m 😄 Łagodny wiatr przegania chmury, które zdają się być na wyciągnięcie ręki, niczym zewsząd oplatająca mgła albo lepka pajęczyna, po czym moim oczom ukazuje się cudowność… Słońce w pełni, poniżej Teneryfa w całej okazałości – stąd, taka mała i odległa. Pod stopami, spod kamieni, bucha gorąca siarka. Samotny na szczycie, wokół pięknie – czego można chcieć więcej? Po raz kolejny czuję się zwycięzcą.
Teide wprawdzie śpi, ale nadal oddycha
Od smrodu siarki trochę mi niedobrze, a w głowie nieco wiruje, ale to nieistotne – jest super. 😍 Zostaję tutaj na pół godziny. Czerpię radość z tej krótkiej chwili. Cieszę się, że wszedłem, że zdążyłem przed strażnikiem. Pogoda jest taka piękna. Czysto, przejrzyście. Niekiedy tylko, zbierają się kłęby gęstych chmur, aby po chwili rozpierzchnąć i ustąpić miejsca słońcu i oświetlanym przez nie, nieziemskim widokom…
Powrotów czas
Czas na powrót. Wystarczy. Nasyciłem wszystkie zmysły. Teraz szybkie zejście, bo zaraz zrobi się gorąco, a mi skończyły się już wszystkie napoje. Jest to jak do tej pory najwyższa góra na jaką się wdrapałem, jest to również pierwszy wulkan.
W samochodzie jestem 2,5 godziny później. Oszołomiony podróżą w górę, nie wiele odnotowuję z drogi powrotnej. Dla porządku wspomnę tylko, że przy zejściu nie było nadal strażnika przy bramkach La Rambleta na szlak nr 10 😂
Kolejne wspomnienia, staram się trwale wyryć w pamięci. To był wspaniały dzień.
Wskazówki praktyczne: Teide jak się ubrać na wulkan?
Nie żebyś sobie bez poniższych wskazówek nie poradził, ale z nimi może być Ci nieco łatwiej.
Weź spory zapas wody – min. 2 litry na osobę (ja wziąłem za mało)
Pamiętaj o jedzeniu – najlepiej sprawdzą się rzeczy lekkie: batony, żele, kanapki itp.
Ubierz się „na cebulkę” albo weź ubrania na zmianę – niżej bywa gorąco, na szczycie może leżeć śnieg, no i bardzo wieje, stąd polecam kurtkę przeciwwiatrową (softshela lub podobne)
Wygodne buty (tzw. „podejściówki” wydają się idealne – jeżeli nie zalega śnieg oczywiście, sprawdzą się również klasyczne buty trekkingowe )
Co jeszcze może Ci się przydać? – niech każdy zadecyduje sam, znając własne potrzeby, niemniej pomocne mogą się okazać: latarka albo czołówka, okulary przeciwsłoneczne, krem z wysokim filtrem i jakaś mapa (nie zapomnijcie naładować telefonu);
Pamiętaj, że na szczyt możesz również dostać się kolejką (bilet kupisz na TEJ STRONIE). Jeśli nie czujesz się na siłach do wspinaczki, śmiało wybierz takie rozwiązanie. Chociaż uważam, że nie potrzeba rewelacyjnej kondycji, aby zdobyć Teide. Widoki zrekompensują Twój wysiłek. Poza tym, swoją wyprawę możesz rozłożyć na dwa dni. Pierwszego dnia dotrzeć do schroniska, a drugiego, o samym świcie, ruszyć na szczyt.
Problem z wysokością. Zgodnie z popularną w Internecie infografiką aklimatyzacja do wejścia na Teide powinna trwać ok. 4 dni. Jak już wiecie z mojej relacji, różnie może być – zwłaszcza gdy wasza baza leży kilkanaście metrów n.p.m. . Były momenty, że nie czułem się najlepiej (krasnoludki ;-), lekkie mdłości i bóle głowy), ale każdy, trud wspinaczki, może odczuwać inaczej. U jednych pojawią się pewne dolegliwości, u innych nie. Indywidualna sprawa. Widoki, i tak zrekompensują wszystko :-). Można, na wszelki wypadek, wziąć jakieś środki przeciwbólowe.
Więcej info o Teide znajdziesz tutaj
A jak to było u Was? Zdobyliście już piekielną górę, czy dopiero planujecie swoją przygodę z Teneryfą? Dajcie znać w komentarzach. Jestem ogromnie ciekaw Waszych wrażeń.
W skrócie
nazwa: Pico del Teide
lokalizacja: Hiszpania, Teneryfa – Wyspy Kanaryjskie
wysokość: 3718 m m n.p.m.
wybitność: 3718 m
data wejścia: 07.04.2015
Przy bramkach jestem prawie pół godziny przed czasem, mijam je szybko i obiecuję sobie, że zaraz gdzieś odpocznę. Przecież serce i płuca są już poza klatką piersiową. Jestem ponad 3500 metrów n.p.m. Jeszcze kilka godzin temu, byłem paręnaście metrów od oceanicznej plaży…
Opuszczam szlak nr 7 i kieruję się w górę szlakiem nr 10 Telesforo Bravo, który wymaga uzyskania bezpłatnego pozwolenia wydawanego przez zarząd Parku Narodowego – którego ja nie mam i którego brak był powodem tego małego wyścigu z czasem.
Sierotka Gumisia i Krasnoludki?
Siadam, aby odpocząć – w końcu minąłem już bramki. Rozglądam się dookoła, chłonę widoki. Lokalizuję, mój jeszcze odległy, cel. Wystarczy, czas ruszyć naprzód. Wokół szczytu zawisa chmura, momentami widoczność sięga na kilkanaście metrów. Na szczęście, po niedługim czasie, chmury rozchodzą się i widzę, jak wysoko już dotarłem i jak samotny jest ten wulkan przede mną.
Serce wali, słyszę jedynie swój oddech. Jestem naprawdę zmęczony. Nagle, gdzieś w oddali niesie się chóralny śpiew. Pierwsze skojarzenie – krasnoludki, niczym z tej bajki o siedmiu krasnalach – nie jest dobrze. 😁 Stwory nucą coś po niemiecku, nade mną zawisa chmura, gonitwa myśli w głowie. Pewnie to tylko wyobraźnia, niedotleniony mózg i zmęczenie płatają figle, ale dlaczego one, do cholery, śpiewają po niemiecku? Olewam krasnoludki, chociaż owe odgłosy niechybnie się zbliżają. Najwyższy czas na mnie. Podnoszę tyłek, idę w górę, podążam za coraz wyraźniej słyszalną melodią – syreny swoim pięknym śpiewem gubiły marynarzy, mnie zgubią podśpiewujące po niemiecku krasnale – masz ci los.
Widoczność na kilka metrów do przodu, śpiew staje się coraz wyraźniejszy. Jak nic zaraz na nich wpadnę… I nagle są. Wyłaniają się z mgły – ku mojemu zaskoczeniu – dosyć rośli… Okazuje się, że to grupa niemieckich turystów umila sobie zejście, śpiewając jakieś niemieckie przyśpiewki… Opowiadam im, jaką historię sobie wkręciłem. Chwilę rozmawiamy – na szczęście też mówią po angielsku.
Cel osiągnięty: Jej wysokość Teide, siarczyste piękno diabelskiej góry
Idę dalej. Jeszcze niewielki odcinek przede mną i dotrę do celu. Ogromnie zmęczony, ale i zmotywowany, przemieszczam się wyżej i wyżej. Ścieżka coraz bardziej nierówna i stroma. Coraz mocniej czuć siarkę. Szczęśliwie siły wracają.
Jestem. Dotarłem. Rozglądam się, nikogo, oprócz mnie, samotnie siedzę na wysokości 3718 m n.p.m. a do dna morza mam bodaj 7500 m 😄 Łagodny wiatr przegania chmury, które zdają się być na wyciągnięcie ręki, niczym zewsząd oplatająca mgła albo lepka pajęczyna, po czym moim oczom ukazuje się cudowność… Słońce w pełni, poniżej Teneryfa w całej okazałości – stąd, taka mała i odległa. Pod stopami, spod kamieni, bucha gorąca siarka. Samotny na szczycie, wokół pięknie – czego można chcieć więcej? Po raz kolejny czuję się zwycięzcą.
Teide wprawdzie śpi, ale nadal oddycha
Od smrodu siarki trochę mi niedobrze, a w głowie nieco wiruje, ale to nieistotne – jest super. 😍 Zostaję tutaj na pół godziny. Czerpię radość z tej krótkiej chwili. Cieszę się, że wszedłem, że zdążyłem przed strażnikiem. Pogoda jest taka piękna. Czysto, przejrzyście. Niekiedy tylko, zbierają się kłęby gęstych chmur, aby po chwili rozpierzchnąć i ustąpić miejsca słońcu i oświetlanym przez nie, nieziemskim widokom…
Powrotów czas
Czas na powrót. Wystarczy. Nasyciłem wszystkie zmysły. Teraz szybkie zejście, bo zaraz zrobi się gorąco, a mi skończyły się już wszystkie napoje. Jest to jak do tej pory najwyższa góra na jaką się wdrapałem, jest to również pierwszy wulkan.
W samochodzie jestem 2,5 godziny później. Oszołomiony podróżą w górę, nie wiele odnotowuję z drogi powrotnej. Dla porządku wspomnę tylko, że przy zejściu nie było nadal strażnika przy bramkach La Rambleta na szlak nr 10 😂
Kolejne wspomnienia, staram się trwale wyryć w pamięci. To był wspaniały dzień.
Wskazówki praktyczne: Teide jak się ubrać na wulkan?
Nie żebyś sobie bez poniższych wskazówek nie poradził, ale z nimi może być Ci nieco łatwiej.
Weź spory zapas wody – min. 2 litry na osobę (ja wziąłem za mało)
Pamiętaj o jedzeniu – najlepiej sprawdzą się rzeczy lekkie: batony, żele, kanapki itp.
Ubierz się „na cebulkę” albo weź ubrania na zmianę – niżej bywa gorąco, na szczycie może leżeć śnieg, no i bardzo wieje, stąd polecam kurtkę przeciwwiatrową (softshela lub podobne)
Wygodne buty (tzw. „podejściówki” wydają się idealne – jeżeli nie zalega śnieg oczywiście, sprawdzą się również klasyczne buty trekkingowe )
Co jeszcze może Ci się przydać? – niech każdy zadecyduje sam, znając własne potrzeby, niemniej pomocne mogą się okazać: latarka albo czołówka, okulary przeciwsłoneczne, krem z wysokim filtrem i jakaś mapa (nie zapomnijcie naładować telefonu);
Pamiętaj, że na szczyt możesz również dostać się kolejką (bilet kupisz na TEJ STRONIE). Jeśli nie czujesz się na siłach do wspinaczki, śmiało wybierz takie rozwiązanie. Chociaż uważam, że nie potrzeba rewelacyjnej kondycji, aby zdobyć Teide. Widoki zrekompensują Twój wysiłek. Poza tym, swoją wyprawę możesz rozłożyć na dwa dni. Pierwszego dnia dotrzeć do schroniska, a drugiego, o samym świcie, ruszyć na szczyt.
Problem z wysokością. Zgodnie z popularną w Internecie infografiką aklimatyzacja do wejścia na Teide powinna trwać ok. 4 dni. Jak już wiecie z mojej relacji, różnie może być – zwłaszcza gdy wasza baza leży kilkanaście metrów n.p.m. . Były momenty, że nie czułem się najlepiej (krasnoludki ;-), lekkie mdłości i bóle głowy), ale każdy, trud wspinaczki, może odczuwać inaczej. U jednych pojawią się pewne dolegliwości, u innych nie. Indywidualna sprawa. Widoki, i tak zrekompensują wszystko :-). Można, na wszelki wypadek, wziąć jakieś środki przeciwbólowe.
Więcej info o Teide znajdziesz tutaj
A jak to było u Was? Zdobyliście już piekielną górę, czy dopiero planujecie swoją przygodę z Teneryfą? Dajcie znać w komentarzach. Jestem ogromnie ciekaw Waszych wrażeń.
W skrócie
nazwa: Pico del Teide
lokalizacja: Hiszpania, Teneryfa – Wyspy Kanaryjskie
wysokość: 3718 m m n.p.m.
wybitność: 3718 m
data wejścia: 07.04.2015
Weź spory zapas wody – min. 2 litry na osobę (ja wziąłem za mało)
Pamiętaj o jedzeniu – najlepiej sprawdzą się rzeczy lekkie: batony, żele, kanapki itp.
Ubierz się „na cebulkę” albo weź ubrania na zmianę – niżej bywa gorąco, na szczycie może leżeć śnieg, no i bardzo wieje, stąd polecam kurtkę przeciwwiatrową (softshela lub podobne)
Wygodne buty (tzw. „podejściówki” wydają się idealne – jeżeli nie zalega śnieg oczywiście, sprawdzą się również klasyczne buty trekkingowe )
Co jeszcze może Ci się przydać? – niech każdy zadecyduje sam, znając własne potrzeby, niemniej pomocne mogą się okazać: latarka albo czołówka, okulary przeciwsłoneczne, krem z wysokim filtrem i jakaś mapa (nie zapomnijcie naładować telefonu);
lokalizacja: Hiszpania, Teneryfa – Wyspy Kanaryjskie
wysokość: 3718 m m n.p.m.
wybitność: 3718 m
data wejścia: 07.04.2015