Indie na własną rękę: McLeod Ganj, marzec 2009, Dzień 7-8
Zmiana planów
Zmiana planów: postanawiamy nie jechać dalej – zostajemy w McLeod Ganj. Znaleźliśmy autobus (Luxurybus) bezpośrednio do Delhi – mamy czym wrócić na samolot, zatem żegnamy naszego kierowcę. Zostajemy u podnóża Himalajów, wśród buddyjskich świątyń.
Śniadania jemy na dachu naszego hotelu, patrząc na ośnieżone góry i krążące w górze orły. Jestem szczęśliwy, z dala od pracy, planów, realizacji Q1 i innych takich. Dzisiaj wieczorem, projekcja filmu: „Morderstwo na śniegu” o ucieczce tybetańskich uchodźców z Tybetu do Indii przez himalajskie przełęcze – planujemy się wybrać.
Chodzimy po mieście; dużo, wszędzie – chcemy zobaczyć, zapamiętać jak najwięcej. Opalamy się na tarasie, chodzimy do głównego „kompleksu”świątyń, odkrywam co to spokój. Po południu idziemy znów połazić po mieście i w tym całym wyciszaniu się złamałem się – kupiliśmy mleko w proszku jednej z żebrzących matek z dzieckiem, jak się okaże nie był to najlepszy pomysł, wieści roznoszą się szybko, nawet bardzo szybko. Przechodząc przez miasto mieliśmy problemy z innymi matkami, którym nie chcieliśmy. kupować mleka.
Morderstwo na śniegu
Wieczorem schodzą się wszyscy na seans, w tym również my. Przy wejściu do świątyni bramki z wykrywaczami metalu + przeszukiwanie każdego wchodzącego – przestaję mnie już to nawet zastanawiać, ot normalne. Na dziedzińcu zgromadziło się kilkaset może więcej ludzi, przed rozpoczęciem seansu pojawił się reżyser opowiedzieć o filmie i jego bohaterach, dodam że Dalajlamy wciąż brak. Na koniec filmu, Aga została reprezentantka Polski na spotkaniu z reżyserami 🙂
Droga długa jest…
Do hotelu wracamy ok. 1 w nocy. Mijając jedną z knajp, do moich uszu dociera znajomy beat, wchodzimy zaciekawieni; kto słucha „droga długa jest” zespołu Akurat w odległej hinduskim miasteczku? Okazuje się że osoba pracująca w barze nie ma pojęcia skąd ta muzyka pochodzi i o czym jest ale świetnie brzmi i już. Z drugiej strony jest mnóstwo hitów których pochodzenia nie znamy a tekstu lepiej nie rozumieć. Idziemy spać – jutro mamy luxury busa do Delhi
McLeod Ganj – buddyjska stolica Indii
Poranek rozpoczyna się bardzo leniwie; masal tea, jajka na twardo, Himalaje za plecami i dostojne orły nad głową. Po śniadaniu idziemy się pożegnać ze świątyniami i miastem – w międzyczasie zjadamy pyszne muffin. Spotykamy również kilka razy matki – mają dobrą pamięć, my też – żadnego mleka!
His Holiness the Dalai Lama’s Main Temple
W sklepie z pamiątkami kupujemy srebrne zawieszki w kształcie słońca – ja ze swoim słońcem odwiedzę wiele miejsc w przyszłości.
Reguła wzajemności – Cialdini w Indiach
Po południu odpoczywamy gdzieś na obrzeżach miasta, trafiam na uśmiechniętego kolorowo ubranego kogoś – taki pół święty, pół „wariat” – nie mówi po angielsku ale za wszelką cenę chce mnie jakby pobłogosławić, wręcza mi jakiś sznur modlitewny czy czymkolwiek to jest – no dobra nigdy za wiele błogosławieństwa. Na koniec prosi o równowartość 5 pln – cóż zasada wzajemności zadziała i nawet nie wiem kiedy wymieniłem 5 plnów na sznurek z paciorkami i dobre słowo od gościa w żółtym szlafroku. Z tym dobrym słowem to moja projekcja – bo równie dobrze mógł powtarzać sobie listę zakupów. Aga siedząc kawałek dalej, prawie turlała się ze śmiechu.