lokalizacja: Bułgaria, Góry Riła
wysokość: 2925 m n.p.m.
wybitność: 2473 m
pierwsze wejście: wg legendy Filip II Macedoński i IV w p.n.e
uwagi: z miejscowości Borowec można ułatwić sobie wejście na najwyższy szczyt Bułgarii używając kolejki gondolowej, która wyniesie nas na szczyt Jastrebec (2369m n.p.m.), Musała zalicza się do Korony Europy oraz Listy Najwybitniejszych Szczytów Europy (MDW), więcej o MDW tutaj
data wejścia: sierpień 2009
z archiwum Gumisiowej Korony Gór:
Góry Bułgarii
Na zakończenie leniwego leżakowania nad brzegiem Morza Czarnego, czas przenieść się w góry. Przenieśmy się teraz do Borowca – bułgarskiego centrum sportów zimowych. Miasteczko to zapamiętałem jako brzydkie i absolutnie niezachęcające do pobytu, ale ja tak już mam, że wszelkie centra raczej mnie odpychają niż przyciągają. No chyba że są tak brzydkie, że przez to stają się ciekawe. To nie było ciekawe. Było po prostu brzydkie.
Może zimą, gdy spadnie śnieg, prezentuje się nieco lepiej. A być może atmosfera zimowego szaleństwa „ociepla” nieco jego wizerunek (z dużym prawdopodobieństwem mi podobałoby się wtedy jeszcze mniej, ale może u Was byłoby inaczej i w zimowej scenerii Borowca odnaleźlibyście się doskonale – kwestia upodobań). Kto wie?
Borowiec: bułgarski kurort i wehikuł czasu
No dobra – zacznijmy od początku. Zaraz po przyjeździe zatrzymujemy się w hotelu, który swoim wystrojem przenosi nas w słusznie minione czasy realnego socjalizmu. Tutaj nadal królują lata 70te i 80te. Wskazówki zegara stoją w miejscu. Na początku czujemy się trochę nieswojo i nieco dziwnie, jednak ostatecznie całkiem szybko udaje się nam zaaklimatyzować i cieszyć tą specyficzną atmosferą, w której duch przeszłości, być może odrobinę za mocno, odcisnął swój ślad. Rozmawiamy, odpoczywamy, przed snem tradycyjnie posilamy się sałatką szopską. 🙂 Do tego jeszcze tylko jakiś alkohol i wystarcza nam to w zupełności – młodzieńcze czasy – tak niewiele nam było trzeba... Z pełnymi żołądkami i melodyjnym szumem w głowach zasypiamy, czując chłodny oddech trudnej przeszłości na karku. Jak myślicie, o czym śnimy tamtejszej nocy? 😉
może gondolą? – Musała kolejką linową
Kolejnego dnia postanawiam zdobyć Musale. Decyzja zapada – tuż po śniadaniu, wczesnym rankiem, mimo że głowa po poprzedniej nocy jeszcze trochę ciężka (rakija daje się we znaki), ruszam w kierunku kolejki gondolowej. Chcę ułatwić sobie zadanie i zamierzam podjechać nią do hut Jastrebec, gdzie ma swój koniec. Szybkim marszem ruszam w kierunku szczytu. Chcę go zdobyć w dobrym czasie – zaraz po zejściu mamy rozpocząć powrót do Polski – nasz urlop powoli się kończy.
Musała: „Góra Boga” vel „Stalin”
Zanim przejdę do relacji z wędrówki na szczyt, opowiem Wam trochę o wierzchołku, na który zmierzam i górach, w których jest położony. Krótko, żeby nie przedłużać i nie zanudzać.
Musala sięga 2925 metrów wysokości i jest najwyższym szczytem Gór Riła, Bułgarii i całych Bałkanów. Jest to najwyższa góra znajdująca się między Alapami i Kaukazem. Jej wybitność wynosi 2473 m co daje 7 miejsce wśród najwybitniejszych
Nazwa „Musala” jest bardzo stara i wywodzi się z języka arabskiego – Mus-alla i oznacza „Drogę do Boga, „Górę Boga” lub „Miejsce modlitwy”. Nadali ją najprawdopodobniej Turcy okupujący w owym czasie tamtejsze ziemie. W 1950 roku nazwa została zmieniona – 14 marca szczyt dostąpił wątpliwego zaszczytu i tym samym otrzymał niechlubną nazwę „Stalin”. Tak oto „Musala” stała się „Stalinem” na niemal dekadę – trwało to do 19 stycznia 1962 roku. Z kolei nazwa gór – „Riła” oznacza górę pełną wody i najprawdopodobniej pochodzi z języka trackiego. I rzeczywiście, wędrując na szczyt mijałem liczne jeziora polodowcowe, strumienie oraz potoki. Niektórym Góry Riła przypominają część graniową naszych Tatr Zachodnich. Jednak moim zdaniem przestrzeń górska jest tutaj bardziej rozległa – sprawia wrażenie większej pustki. I w tym poczuciu samotności (chociażby iluzorycznym) można zasmakować, przynajmniej w niektórych momentach, namiastki nieskrępowanej wolności. Niestety, były to krótkie chwile łapczywie wydarte z nienaturalnie szybko upływającego czasu. Być może coś przeoczyłem? A być może wszystko, co potrzebowałem ujrzeć, dostrzegłem i nic mi nie umknęło?
Szlakiem na Musałę
Podejście na Musale zaczynam dopiero od górnej stacji kolejki „Jastrebec”. Trochę idę na łatwiznę, ale tak jak już wspominałem, spieszy mi się nieco bardziej niż zwykle. 😉 To bardzo prosty odcinek – biegnie 3 kilometry trawersem po niemalże równym podłożu (jedynie nieznaczne zmiany wysokości) aż do samego schroniska „Musala”. Idę więc szybko, nie łapiąc nawet najmniejszej zadyszki – co za czasy :-p . W niecałą godzinę, podążając za czerwonymi znakami, docieram do schroniska „Musala” i doliny tzw. „Musaleńskich Jezior”. I w tym miejscu, zresztą już nie pierwszy raz podczas naszego pobytu w Bułgarii (dziwny kraj z tej Bułgarii), doświadczam sprzecznych, może nawet skrajnych (chociaż to chyba trochę za duże słowo), emocji. Brzydota kontra piękno. Niedoskonałe wytwory człowieka w opozycji do jeszcze nieskrępowanej, ale jednocześnie już broniącej się z całych sił przed jego ingerencją, przyrody. Ład niedający się pokonać chaosowi. Przede mną kompleks budynków – niedokończone schronisko i zespół małych, drewnianych, połączonych domków, w których mieści się obecne schronisko (budynki gospodarcze przeznaczone dla budowniczych). Wygląda to naprawdę przygnębiająco i zdecydowanie nie zachęca, żeby zatrzymać się na nocleg. Nie zajrzałem do środka, więc nie wiem jak prezentują się wnętrza, lecz sądząc po tym, co zobaczyłem na zewnątrz, najlepiej zapewne nie jest.
Stawy Musaleńskie
Szybko omijam budynki i idę dalej. Teraz szlak wiedzie szeroką doliną między długimi ramionami grani Musali. Jest naprawdę ładnie. Nade mną dumnie królują mniejsze szczyty – sąsiedzi Musali. Być może gwardia ochronna? Albo raczej bracia i siostry? To bez większego znaczenia – wyglądają na całkiem zgrany team. 😉 Bije od nich chłodny, dostojny spokój. To te momenty na szlaku, kiedy czuję się naprawdę dobrze, wszystko gra. Wszystko jest spójne. Wszystkie elementy układanki składające się na życie, pasują do siebie. Pogoda sprzyja, rozgrzane słońcem policzki, co jakiś czas omiata ciepłym, delikatnym podmuchem powiew górskiego, lekkiego wiatru. Niebo jest przejrzyste, klarowne – tylko od czasu do czasu przez błękitną toń przefrunie jakiś zagubiony, samotny chmurny obłok. Podążając obraną ścieżką i lawirując pomiędzy chabrowymi, lodowatymi Musaleńskimi Jeziorami (albo jak ktoś woli Stawami), pnę się w górę. Jest ich tutaj całkiem sporo. Mijam kotły polodowcowe i zerwy skalne, a sceneria stopniowo się zmienia – znika kosodrzewina, znikają leśne mateczniki, znikają łąki, gdzie na niewielkich kolorowych kwiatach co rusz przysiadają motyle, a owady wygrywają rytmiczne melodie – powoli krajobraz przeobraża się w skalny ląd – ot górska prawidłowość
Musała trudność wejścia
Niewiele osób wybrało dzisiejszy dzień na wspinaczkę ku szczytowi. To trochę zaskakujące, bo Musala to góra raczej często uczęszczana (bardzo łatwa, na szlakach można spotkać nawet dzieci). Pnąc się wyżej i wyżej (wcale nie odczuwam tej wysokości), w końcu docieram do Ledenoto Ezero – najwyżej położonego z jezior. Na tej wysokości nawet latem jest częściowo pokryte lodem – stąd jego nazwa. Nad nim stoi schronisko o tej samej nazwie. Można wejść, odpocząć, coś przekąsić – ja jednak z tych dobrodziejstw nie korzystam. Chwilę przystaję i obserwuję doskonale widoczny szczyt. Przez krótki moment zastanawiam się, dlaczego właściwie to miejsce tak miesza w głowie i wzbudza tyle niejednoznacznych uczuć. Przyciąga i odpycha jednocześnie. Kusi dzikością natury i mierzi nieudolną w nią ingerencją człowieka. Sam nie wiem, co o nim myśleć. Za dużo dylematów – nie zamierzam dłużej zwlekać – najwyższy czas zdobyć szczyt i misję uznać za zakończoną. 😉
Jak pomyślałem, tak robię. Z chyży „Ledenoto Ezero” przypuszczam atak na szczyt. Wejście zajmuje mi około trzech kwadransów. Podchodzić na wierzchołek można jednym z dwóch wariantów szlaku: letnim (biegnie zakosami po stoku góry) i zimowym (biegnie granią wśród skał wzdłuż rozpiętych na metalowych słupkach stalowych lin). W końcowym odcinku trasy oba się łączą. Są bardzo podobne, jeżeli chodzi o stopień trudności, ale chyba nieco ciekawszy jest szlak zimowy – prowadząc bliżej grani, zapewnia lepsze widoki na całe pasmo Riły.
Stanąłem na szczycie Musali
Docieram na miejsce. Musala zdobyta. Pierwsze na co zwracam uwagę, to wcale nie ogromny słup z nazwą szczytu, a sporo walających się śmieci (nieszczęsna ingerencja człowieka :-/). Robi to na mnie smutne wrażenie. I tak oto zamiast radości z osiągniętego celu, pojawia się przygnębienie. Nie wiem czy może akurat tak niefortunnie trafiłem, czy ta góra już tak „ma”. Albo tego konkretnego dnia to we mnie wzbudzała takie, a nie inne emocje. Dopiero po chwili zamyślenia, rozglądam się dookoła. Na samym wierzchołku znajdują się dwa niewielkie budynki (najwyżej położone na Bałkanach): kamienna, leciwa (z lat 30tych ubiegłego wieku) stacja meteo oraz blaszana placówka naukowa (powstała w miejsce dawnej Stacji Badawczej Promieniowania Kosmicznego). Nie są szczególnie piękne, ale mogą okazać się przydatne – pracuje tutaj na zmianę kilka osób, dyżur pełni zawsze przynajmniej jedna, a w nagłych wypadkach można tu nawet przenocować.
Z góry zazwyczaj widok jest piękny
Widok z góry rekompensuje niedostatki samego wierzchołka. Mnóstwo lazurowych jezior, ponad nimi większe i mniejsze szczyty, a pomiędzy cieniutkie strużki wijących się szlaków – „z daleka widok jest piękny”, myślę… To mi wystarczy. To chcę uwiecznić. To chcę zapamiętać. Ulotne chwile – klucz do tajemnicy, jaką jest Musala. Niedająca spokoju zagadka rozwikłana. Pozostałe niedogodności niech pozostaną niewiele znaczącymi, drobnymi szczegółami, nieprzesądzającymi o całości wspinaczki.
Musała – wrócę, czy nie?
Mimo, że szczyt ma prawie 3000 metrów wysokości, nie ma żadnych trudności z wejściem na niego – poradzą sobie nawet osoby o słabszej kondycji i dzieci. Latem trochę przygrzewa słońce, i tylko tyle. Góra wprost „zachęca”, żeby ubrać klapki i ruszyć w „januszowym stylu”, robiąc sobie przerwę od nadmorskich plaż. ;-D Jednak mam nadzieję, że tak się nie dzieje. Musala to jedna z tych „górek”, na które nie wiem, czy kiedykolwiek powrócę. Chyba że zimą lub późną jesienią, albo wczesną wiosną? No właśnie – znowu to samo. Mieszane uczucia. 😉
Na powrót najwyższy czas
Tymi przemyśleniami kończy się moje wejście na Musale. Kieruję się w dół, do reszty ekipy, a potem do samochodu – już najwyższy czas rozpocząć powrót do Polski. 🙂 Kilka godzin później, na granicy serbsko-węgierskiej, przypominamy sobie o korzyściach zamieszkiwania Strefy Schengen. Boleśnie przekonujemy się, jak bardzo czasochłonne jest dostanie się do niej z zewnątrz. Dobrze wracać do domu…
Ad Vocem powrotów
wpis chociaż powstał w 2019, w dużej mierze opiera się na moich tradycyjnych papierowych notatkach (zresztą jak wiele innych wpisów z archiwum). Minęło przeszło 10 lat od wejścia na Musalę – to dobry czas aby chcieć wejść ponownie, mimo że gór tyle do zdobycia 😉
„Różnorodność jest solą życia: pozwoli ci rozwinąć umiejętności, powstrzymać od stagnacji i podtrzyma motywację”
Ben Moon