Home PODRÓŻEINDIE New Delhi – trudna miłość. Indie #1

New Delhi – trudna miłość. Indie #1

dodał damian
Indie na własną rękę, marzec 2009, jak do tego doszło i dzień 1,

Prekontemplacja

Zaczęło się trochę wcześniej – 2 tygodnie wcześniej – okolice Walentynek. Leniwie zabierając się do zamknięcie planu w Q1  (I-wszy kwartał) rozmawiamy z Klientem o pomysłach na wakacje – taki przerywnik negocjacyjny. Z pewną rezerwą przeglądamy ofertę od znajomego mojego Klienta z hasłem „Walentynkowe promocje na bilety lotnicze”. W głowie mam: Wenecja, może Paryż ewentualnie inne romantyczne miejsca.

A tutaj zaskoczenie! Nie ma żadnej wymienionej destynacji są za to: Delhi, Bangkok, Pekin i Dubai, 2 bilety w cenie jednego! Dzwonię szybko do Agi – wybieramy Bangkok, składam zamówienie przez telefon, urlop i target Q1 ogarnę później 😀

Po godzinie wiem że nie ma już Bangkoku, Pekin odpada bo jakoś nie czujemy tego miasta, Dubaj – też odpada, właśnie wróciliśmy z Egiptu i mamy dość pustyni. Zostaje Delhi. Po drodze jeszcze muszę zorganizować wizy, teoretycznie formalność, jednak pan w ambasadzie, upiera się że nie zbyt późno występuje o wniosek wizowy – w końcu jednak odpuszcza i mamy pieczątki w paszportach. Możemy lecieć.

Początek standardowo, do Warszawy, samochód na parking, bus na lotnisko, wsiadamy do samolotu – ledwo się wznieśliśmy już lądujemy w Kijowie (lecimy AeroSvitem). Tutaj czekamy 5 godzin na samolot do Delhi. Lotnisko w Kijowie to w zasadzie poczekalnia, raptem 2 sklepy i nic poza tym… czytamy, zaglądamy gdzie się tylko da, Internet w komórkach to rarytas, konto na Facebooku założę za ponad  2 lata, że o Instagramie nie wspomnę.  W końcu jednak jest czas odprawy, mocno rzuca się w oczy że jesteśmy prawie jedynymi białymi na pokładzie 😉 zanim wystartujemy spędzamy jeszcze godzinę w samolocie, bo odmrażają skrzydła i mają jakieś problemy techniczne – kiepsko to nastraja do lotu samolotem… Samolot jest z tych większych, rzędy 2/3/2. Wszędzie biegają dzieciaki – latające przedszkole, mam nadzieję że zaraz będzie czas drzemki  😉

W końcu odrywamy się płyty lotniska, w słuchawkach można posłuchać jakiegoś radia, jedzenie, szarpany sen, za oknem burza.

New Delhi – Azja, pierwszy kontakt

Lądujemy, jest ciepło, nawet bardzo, gdy wylatywaliśmy z Polski kilka godzin temu był śnieg. Na lotnisku dopadają nas pierwsi friendsi – jesteśmy zbyt bladzi – wszyscy chcą „pomóc”. Ja chcę tylko coś zjeść, wyciągam kasę z bankomatu i siadamy w lotniskowej kanjpie, w menu tylko 1 strona dań z mięsem – jestem w wege raju.

Najbardziej zdeterminowany taksiarz negocjuję z nami że będzie z nami jeździł po mieście cały dzień za 60/70 pln – nie mogę nacieszyć się cenami – jeszcze nie wiem jak mało wiem o cenach. Po kolei – wsiadamy do naszej taxi – oczywiście jest to TATA – dużo się wtedy mówiło o tej marce, miała zrewolucjonizować rynek motoryzacyjny. Wewnątrz bardzo oszczędne wyposażenie – skoda fabia którą wtedy jeździłem to limuzyna 🙂 na zewnątrz rzuca się w oczy brak lusterek, trochę zarysowań – zaraz zrozumień skąd te zarysowania.

09Miasto to plac budowy, rozrasta się chyba w każda stronę, budowane jest metro w pobliże lotniska – zakładam że obecnie jest już ukończone.

Wracając do zarysowań i braku lusterek – w indyjskiej stolicy panuje specyficzny porządek – mieszkam w kraju o którym złośliwi twierdzą ze panują anarchistyczne zasady poruszania się po drogach – i teraz wiem że g-no wiedzą o chaosie. Riksze, samochody, tuki tuki poruszają się a w zasadzie płyną w sposób który wzbudza moje zaciekawienie i zdezorientowanie jednocześnie. Ni to spektakl, ni codzienność.

Co zobaczyć w Delhi: Brama Indyjska i Jantar Mantar 

Jedziemy zobaczyć Bramę Indyjską, jest tuz po wschodzie słońca, mnóstwo psów. Uwielbiam psy, chociaż chyba wolę koty, jednak trzeba uważać – te psy są niebezpieczne, jeden łapie Agę za nogę, na szczęście złapał tylko nogawkę. Brama, nie wzbudza naszych zachwytów, może zmęczenie a może po prostu nam się nie podoba.

Nasz kierowca zawodzi nas do jakiegoś biura podróż, za wszelką cenę chcę nam pomóc – Indie utwierdzą mnie że nie lubię pomocy, nie znoszę gdy chce się mnie uszczęśliwiać! Goście chcą dla nas ułożyć idealną podróż – 8 dni z największymi atrakcjami. Negocjujemy, w zasadzie to oni negocjują bo powtarzamy do znudzenia że nie jesteśmy zainteresowani, w końcu się poddają a nasz taksiarz jest zawiedziony, w zasadzie wściekły prawdopodobnie jest „w zmowie” z biurem i liczył na premię za przywiezienie kolejnych turystów – to się przeliczył. Zawozi nas do Jantar Mantar czyli starego obserwatorium astronomicznego. Trochę się po nim kręcimy, robimy zdjęcia, przebieramy się w bardziej luźne ubrania. Wokół obserwatorium kręcą się zwesternizowani młodzi hindusi. Tutaj tez postawiamy rozstać się z naszym taksiarzem – mamy dość jego buractwa.

Łapiemy tuk-tuka z sikhijskim kierowcą, postanawiamy jechać do naszego hotelu – który znaleźliśmy jeszcze w Polsce. Na miejscu okazuje się że dzielnica gdzie jest nasz nocleg, jest bardzo tubylcza. Nasz tuk tuk jeszcze się nie zatrzymał a już pojawiło się kilkanaścioro żebrzących dzieci – kontrolna wymiana spojrzeń z Agą i rada riksiarza aby się tutaj nie zatrzymywać skłania do szybkiego opuszczenia tego miejsca.

Nie będzie zaskoczeniem, gdy okażę się że znów lądujemy w jakimiś centrum turystycznym, rezerwujemy tam hotel za astronomiczne 100 pln. Sikh zawodzi nas pod wskazany adres, na miejscu gburowata i żadna napiwków obsługa prowadzi nas do pokoju na piętrze. Jest obskurny, zamykany na kłódkę – mamy własne kłódki jak coś 🙂 w pokoju jest też kibel – nie toaleta, czy wc po prostu kibel. Rozkładamy na łóżku kocyk zabrany z samolotu – nasza warstwa ochronna. Chwile odpoczywamy i ruszamy dalej w miasto, wiemy że Delhi to nie nasz klimat.

 

Wychodzimy z hotelu, uderza fala miejskiego upału i smród uryny. Żebrzący łapią za nogi, wszędzie dziesiątki, setki rąk, jesteśmy za biali i zbyt czyści. Bierzemy tuk-tuka aby zobaczyć miasto, zahaczamy o slamsy, fascynują mnie takie miejsca, jest w nich coś magnetycznego, jak sporty ekstremalne, seryjni mordercy i disco polo. Centrum miasta ludzie śpią na chodnikach pod stertami koców, na starych łóżkach. Niektórzy mają prowizoryczne domy bez dachu ale z talerzem satelitarnym na ścianie. Wielu bezdomnych ma tylko kilka koców i telefon komórkowy – nie ogarniam, Maslow też pewnie by wymiękł.

New Delhi: smog i bieda

Wszędzie śmieci, walające się sterty śmieci, płoniących śmieci. Miedzy ulicą a chodnikiem – granica umowna, płoną małe ogniska: trawa, liście i worki foliowe, smród i dym drapiący gardło i szczypiący w oczy. Na mieście akcja bilbordowa: „torebki foliowe to problem” – napisy są po angielsku, zakładam że większość mieszkańców slumsów nie czyta po angielsku.

Lądujemy w rolniczej części slumsów: sporo osłów i koni, jakieś bydło, stojące przy drodze. Przeżywam szok, robię zdjęcia bo nie nie mogę w to wszystko uwierzyć. Zobaczyłem biedę, którą zresetowała moje postrzeganie rzeczywistości. Cygańskie osiedla w Polsce czy na Słowacji to w porównaniu z tym Wilanów.

Na koniec dnia jedziemy kupić bilety na jutrzejszy pociąg, wystarczy nam Delhi. Przemykamy do hotelu, zamykamy pokój na kłódkę i idziemy spać.

podobne wpisy

Dodaj komentarz