Tunezja – ja tu tylko przyleciałem leżeć 😊
Tunezja – nigdy nie była zbyt wysoko na mojej liście krajów do odwiedzenia, ale sytuacja związana z panującą pandemią COVID-19 zmieniła kategorię wyboru z „chce zobaczyć” na „dostępne” 🙂 Wybraliśmy się na klasyczny leniwy urlop pod koniec października z biurem podróży i w planach mieliśmy po prostu odpocząć. Ładny hotel przy plaży – to był nasz plan na urlop, taki prawdziwy leniwy urlop.
Rygorystycznie wypełnialiśmy plan urlopowy: śniadanie, plaża, kąpiele w morzu, coś jakby obiad (nawet na obiad nie chciało nam się z plaży schodzić), lekki trening biegowy i/lub pływanie, kolacja i spać. W ramach tego mojego biegania plażą „poznałem” okolicę na ok. 3-4 od hotelu w każdą stronę. Raz również wybraliśmy się na spacer o zachodzie słońca do pobliskiego Port El Kantaoui (Marsa al-Kantawi albo Mina al-Kantawi (arab. مرسى القنطاوي).
Po prawie dwóch tygodniach zalegania na plaży złamaliśmy się i postanowiliśmy zobaczyć coś więcej niż najbliższe centrum z suvenirami i wspomniany Port El Kantaoui.
Notabene naprawdę fajne pamiątki mieli w tym kilkupoziomowym sklepie, była oczywiście masa szajsu „made in china” ale też trochę miejscowych suvenirów można było znaleźć – jestem fanem magnesów na lodówkę i innych oryginalnych „durnostojek”. Nie muszę pisać że parę rzeczy wzbogaciło moje kolekcje 😁
Zwiedzanie Tunezji na własną rękę samochodem
Wybraliśmy 2 miejsca do zobaczenia w ramach naszej wycieczki po okolicy, planowo do przejechania ok. 600 km. W jeden dzień i jeszcze zdążyć przed godziną policyjną – bo zapomniałem dodać podczas naszego pobytu panowała godzina policyjna od 6:00 do 20:00, szczęśliwie dzień przed wynajęciem samochodu skrócono godzinę policyjną i trwała od 6:00 do 22:00.
Schyłek sezonu więc wiele wypożyczalni (i innych tego typu miejsc) było nieczynnych, początkowo chcieliśmy wziąć samochód z hotelu, ostatecznie wzięliśmy od Michela człowieka który sprzeda i załatwi ci wszystko, od lotu paralotnią za motorówką, wycieczkę do pijących colę wielbłądów przez wynajem samochodu po otrzymanie obywatelstwa Republiki Tunezyjskiej. Przez kilka pierwszych dni uparcie chciał nam sprzedać wszystko, ostatecznie się poddał więc jego zdziwienie było przeogromne gdy sam zapytałem o samochód.
Wynajęcie samochodu w Tunezji
Standardowo ja byłem „friend’em” Michela, Aga – jego „sister”, taki koloryt tych krajów. Przyznaję że dogadaliśmy wszystko „na gebę”, tylko kasa za depozyt, gdybym chciał uciec z wypożyczonym samochodem była na kartce – dosłownie kartce, równowartość 150 Euro. W wielu krajach wypożyczaliśmy samochód i zawsze bardzo dbaliśmy o formalności aby się przykro nie zaskoczyć na koniec. Tym razem zrobiłem zupełnie inaczej – nie polecam tego sposobu wynajmu samochodu, jest nieodpowiedzialny ale po prostu to wakacyjne rozluźnienie tym razem wzięło górę.
Umówiliśmy się z Michelem że rano we wtorek samochód będzie czekał – jaki samochód? Hmm, angielski Michela pozostawiał trochę do życzenia, umówiliśmy się że nie może być mały ale marka do końca była zagadką. Początkowo zrozumiałem że to będzie Renault i to miało by sens, Tunezja jest krajem postkolonialnym, do 1956 roku była pod protektoratem Francji. Potem jednak powtarzał nazwę która brzmiała jak Jaguar (nie umiem przytoczyć dokładnego brzmienia) chociaż gdy jechałem z nim do wypożyczalni po ów Jaguara, wskazywał na mijane Fordy i powtarzał „like this”. Na miejscu okazało się że to Chevrolet.
Obejrzałem chevroleta, zaznaczyłem że brak zarysowań i innych takich – standard w wypożyczalniach samochodowych. Samochód nie był najczystszy na zewnątrz, w środku też nikt APC nie używał ale poza tym na plus. Skrzynia manualna – na pytanie o automat, zrobili wielkie oczy 🤣 Szczęśliwie automatem jeżdżę od niedawna więc jeszcze kojarzę co i jak ze zmianą biegów. Wracam po Agę i jedziemy do pierwszej zaplanowanej na dzisiaj atrakcji – Al Jam. Przygodę czas zacząć,
Tunezja – przewodnik dla kierowców
Przed dalszą częścią opisu samochodowego tripu wrócę do formalności. W Tunezji nie trzeba posiadać międzynarodowego prawa jazdy, wystarczy nasze plastikowe prawo jazdy – jest ono uznawane w Tunezji za ważne i wiarygodne potwierdzenie uprawnień do prowadzenia pojazdów.
Szczęśliwie ruch jest prawostronny, istnieją również pewne zalecenia co do osiąganych prędkości i tak w terenie zabudowanym jest to 50 km/h, poza terenem zabudowanym 90 km/h, a na autostradach 110 km/h są inne zasady ruchu drogowego są analogiczne jak „u nas”. Jednak przepisy przepisami a życie to już inna inszość, ale po kolei.
Drogi w Tunezji
Drogi są dobrze oznaczone – chociaż ja jednak korzystałem z map google w telefonie. Drogi zwłaszcza te główne są całkiem przyzwoite, najważniejsze miasta są połączone autostradą. Autostrada którą poruszałem się do Al Jam i Bizerty jest częścią Trans-African Highways, czyli jednej z dziewięciu dróg transkontynentalnych, łączących stolice oraz główne skupiska ludności i ośrodki przemysłu większości państw afrykańskich. Autostrady są płatne, na szczęście ceny ni jak się mają do tych znanych z naszych bramek autostradowych. Opłaty za przejazd uiszcza się podobnie jak w Polsce na kolejnych bramkach, nie ma winiet. Nie ma również płatności kartą – tylko gotówka.
Przy większości bramek autostradowych, zjazdów oraz niektórych rond w większych miastach (zwłaszcza tych bardziej turystycznych) stoją patrole policji. Dość aktywnie zatrzymują samochody, nas zatrzymano kilkukrotnie – jednak po opuszczeniu szyby i przywitaniu się po angielsku, bardzo szybko nas przepuszczano z uśmiechem na twarzy. Większość policjantów mówi co prawda po francusku ale z angielskim jest zdecydowanie gorzej.
Stacje paliwowe w Tunezji
Cena benzyny 95 oscyluje w okolicach 3 pln za litr, byłem na kilku stacjach i chyba na każdej był operator dystrybutora i mobilny kasjer w jednym – ważne, w Tunezji gdy jesteś bledszy niż reszta towarzystwa, zwyczaj wydawania reszty może być zaskoczeniem dla kasjera :-p Na stacjach można kupić coś do picia, jest kawa i herbata – niestety ta ostania to jakiś ulepek.
Rozgrzewka: samochodem z Port El-kantou do Al-Dżamm (El Jem)
Na pierwszy punkt naszego tripu wybraliśmy pobliski Al Jam, a w zasadzie amfiteatru w Al-Dżamm.
Bez większych niespodzianek do jechaliśmy do celu – zdecydowana większość trasy wiodła autostradą więc nie spodziewałem się żadnych atrakcji.
Po zjeździe na Al-Dżamm na przedmieściach w oczy rzucają się przydrożne „masarnio-grile”. Niby co dziwnego jest w miejscach gdzie można kupić coś do jedzenia? W teorii nic, jednak otoczenie „masarnio-grili” to już folklor pełną gębą. W Albanii widywałem przydrożne jatki, gdzie na hakach wisiały połówki owiec lub krów – zazwyczaj gdzieś przy drodze, poza miastem. Tutaj natomiast poza wiszącymi na hakach kawałkami ciała tych zwierząt (połówki, uda itp.) skubały rozrzucone siano jeszcze żywe zwierzaki, jak mniemam kolejne do ubicia. Nie jem mięsa ale to nie o to chodzi, dojeżdżasz do ronda a z boku na chodniku połówka owcy wisi na haku a kolejne kilka beczy skubiąc siano z chodnika.
Ruch po Al-Dżamm jakoś specjalnie nie szokował – ot trochę samochodów i cała masa wszędobylskich jednośladów, skutery i inne takie trudne do sklasyfikowania przez laika jakim jestem w tej kwestii.
Al-Dzamm – Bizerta – Cape Angella
Koloseum było warte zobaczenia, więc w dobrych humorach ruszamy na północ na najdalej na północ wysunięty kraniec Afryki i jednocześnie Tunezji czyli przylądek Cape Angela (pisałem o nim tutaj)
Do przylądka mamy niecałe 300 kilometrów z czego prawie całość wiodła autostradą, więc zapowiadało się dość nudnie ale szybko 🙂 Przyzwyczaiłem się już do mojego Chevroleta, odkryłem ograniczenia, czyli przede wszystkim znacząco niewystarczające przyspieszenie oraz (trochę później) słabe hamulce.
Jak pisałem powyżej, na autostradzie panuje ograniczenie do 110 km i z tą prędkością poruszają się tylko pojazdy które po prostu szybciej nie mogą z przyczyn technicznych oraz pickupy z wielbłądem na pace – wyobraźcie sobie Toyotę Hilux z dorosłym wielbłądem na pace jadącego autostradą.
Znane mi autostrady to zazwyczaj dwa pasy ruchu, czyli max. 2 samochody obok siebie. Kilkukrotnie widziałem że można zmieścić 3 samochody, przynajmniej raz brałem udział w takiej sytuacji. Wyprzedzałem samochód po mojej prawej stronie i w tym samym momencie jakiś miły pan wyprzedzał mnie – ja w tej kanapce zajmowałem pozycję środkową. Do dzisiaj nie mogę się zdecydować czy to było najbezpieczniejsze miejsce, czy pozycje skrajne były bezpieczniejsze w tym układzie? Ktoś się zna? Ważna uwaga: ja poruszałem się w okolicach 130-140 km/h, jak łatwo się domyśleć pan z prawej wolniej, ten z lewej szybciej. Odległości między naszymi samochodami zdecydowanie za małe – na You Tube możecie zobaczyć mnóstwo filmów spod znaku „arab drift” – szczęśliwie nie było aż tak absurdalnie niebezpiecznie ale pewien dyskomfort wystąpił.
Na kilku stronach przeczytałem że problemem na tunezyjskich drogach są piesi, którzy potrafią po prostu wejść pod koła. Założyłem że dotyczy to przede wszystkim miast i lokalnych dróg ale ludzi przechodzących przez autostradę nie widziałem nigdzie indziej wcześniej. W konfrontacji na autostradzie samochód – pieszy, wiemy kto przegra. Niemniej nie chciałem zrealizować scenariusza gry Carmageddon w realu. Poza przebiegającymi ludźmi przez autostradę innym lokalnym kolorytem są handlarze „czegoś” którzy stoją na poboczu autostrady machając plastikowymi workami i reklamówkami aby zachęcić do zatrzymania się konkretnie u niego po to coś co sprzedawał. Dodam że nie stali na MOPach tylko po prostu na poboczu. W kilku miejscach gdzie stali ów handlarze okoliczne krzaki są obwieszone workami a także worki latają noszone przez wiatr. Niestety czasami wpadają na przednią szybę.
Po drodze do Bizerty mieliśmy do przejechania Tunis – stolicę kraju, co prawda mieliśmy nie zjeżdżać nawet z autostrady. Na wjeździe do stolicy w pewnym momencie autostrada miała 4 pasy, jednak z nieznanych mi początkowo przyczyn wszyscy chcieli jechać jak najbardziej z lewej strony. Powiedźmy że zmiana pasa na skrajne lewe, kolejnych samochodów następuję metoda na suwak jednak najistotniejszym elementem jechania na suwak jest determinacja i nieustępliwość. To bardziej przypominało model niekooperacyjnej gry o sumie niezerowej czyli „grę w cykora” czy jak to nazywał mój wykładowca od teorii polityki „dylemat kurczaków”.
Wiele samochodów wskazywało że spotkało innych kierowców, którzy nie chcieli przegrać w tej grze 🙂 otarcia, zarysowania i wgniecenia: koszt wygranej. Jak się okazało, policja zajęła 2 prawe pasy na potrzeby zatrzymywania pojazdów do kontroli. Tak się złożyło, że przejeżdżając przez Tunis zaczął padać deszcz, odruchowo włączyłem światła, co by mnie było lepiej widać – nie jest to zbyt częste zachowanie. Zdecydowanie więcej kierowców używało w tym czasie świateł awaryjnych. Zapytacie może: jak sygnalizowali chęć zmiany pasa ruchu używając świateł awaryjnych? Odpowiadam, tak samo jak wcześniej, czyli po prostu skręcając – kierunkowskazy są zbyteczne.
Oczywiście są kierowcy, którzy używali kierunkowskazów i świateł mijania podczas deszczu ale stanowili mniejszość.
Bizerta – tutaj kończy się autostrada i zaczyna się moja prawdziwa przygoda z jazda samochodem po Tunezji. To wszystko wcześniej to była rozgrzewka – piesi wschodzą na drogę z każdej strony, przechodzą w poprzek przez ronda. Pasy na jezdni są tylko sugestią, podobnie jak sygnalizacja drogowa. Jeżeli trafisz na czerwone światło, to tak jak w popularnym tekście z memów: jeśli czegoś nie wolno (wjazd na czerwonym) a bardzo się chce, to można. Często używa się klaksona, zapytacie w jakich sytuacjach? Z obserwacji wynika, że każda sytuacja jest dobra aby sobie potrąbić.
Pokrycie gps’a trochę nas zawiodło w Bizercie więc były momenty gdy improwizowaliśmy. Przypadkowo wjechałem w drogę jednokierunkową pod prąd, początkowo chciałem zatrzymać się i zawrócić ale kierowcy jadący za mną (przypominam pod prąd) nie byli zainteresowani takim rozwiązaniem. To była moja pierwsza droga jednokierunkowa pokonana pod prąd – kolejne nie już nie robiły na mnie wrażenia. Ostatecznie wyjechaliśmy z Bizerty w stronę Cape Angela – szczegóły znajdziecie tutaj
Jazda samochodem w Tunezji po zmroku: zadbaj o dobry wzrok
Zasiedzieliśmy się na przylądku Cape Angela, więc powrotne 220 km w większości pokonaliśmy już po zmroku i tutaj na zakończenie mała uwaga, zdarza się że część kierowców nie używa świateł w mieście, to jeszcze przejdzie bo działają światła latarni ale na autostradzie? Po zmroku odkryłem również że pasy na jezdni nie są tak fluorescencyjne jak te znane z naszych dróg. Co poza miastem na autostradzie (przynajmniej dla mnie) znacząco utrudnia poruszanie, do tego samochody widma bez tylnego oświetlenia. Widziałem 2 samochody po zmroku które poruszały się również bez przedniego oświetlenia.
Czy jazda samochodem w Tunezji jest bezpieczna
Ostatecznie wróciliśmy cali i zdrowi do hotelu, przejechaliśmy ponad 700 kilometrów, w tym przebijając się dwukrotnie przez spore miasto jakim jest Bizerta, samochód nie zaliczył żadnej obcierki 😉
Jeśli jest możliwość i mam ochotę to staram się w każdym odwiedzonym kraju pojeździć tam samochodem jako kierowca. Dużo jeździłem i jeżdżę w Polsce, miałem okazję prowadzić samochód w kilkunastu krajach (większość Europa), czuję się pewnie za kierownicą i nie stanowi to dla mnie jakiegoś szczególnego źródła stresu, oczywiście wsiadając każdorazowo do nowego samochodu potrzebuję chwili aby załapać jego „specyfikę”. Sporo kilometrów przejechałem na Bałkanach, czy na górskich wąskich drogach, stąd z mojej perspektywy prowadzenie samochodu w Tunezji mimo wszystko nie jest jakimś karkołomnym wyzwaniem. Trzeba uważać i kierować się w sposób szczególny zasadą ograniczonego zaufania do innych uczestników ruchu drogowego w Tunezji. Nie mniej jeżeli jazda samochodem w dużych miastach gdzie niejednokrotnie jeździ się bardzo agresywnie (Warszawa, aglomeracja Śląska czy Kraków) nie jest ci obca i masz ochotę sam decydować o szczegółach planu zwiedzania Tunezji to polecam wynajęcie samochodu.
Oddając samochód zapytałem dlaczego tak wielu kierowców nie używa świateł czy kierunkowskazów na co Michel odpowiedział z rozbrajającą szczerością że kierowcy używają świateł, no chyba że akurat są zepsute 🙂 a z kierunkowskazami to jest tak że nie mają takiego nawyku bo w większości przypadków widać gdzie skręcasz