Wyprawa na Kilimandżaro styczeń 2019, dzień 4, Obóz Barranco - Obóz Barafu
Poranek przyszedł za szybko. Szybkie śniadanie bo chcemy być sprytni i nie stać w kolejce przy najtrudniejszym fragmencie całej trasy Machame, czyli podejściu na Barranco.
Ściana Barranco
Niestety wiele innych grup też było sprytnych i stoimy w korku do czasu, kiedy odkrywamy w sobie super moc, nasza ekipa podbiega wyprzedzając gdzie się tylko da innych ludzi, podążamy za tragarzami ich ścieżkami aby ominąć zatory – to tutaj zostajemy okrzyknięci „Haraka Group” czyli „szybka grupa”. Mimo zatorów bardzo szybko osiągamy szczyt Barranco z którego roztacza się piękny widok na Kili i wszystko dookoła. Chwila odpoczynku, zdjęcia i ruszamy dalej do miejsca gdzie nasza trasa łączy się z trasą powrotną – obóz Karanga, tutaj zjemy dzisiaj obiad.
Pogoda jest rewelacyjna, maszeruję się super, jest na tyle ciepło że idę tylko w t-shirtcie, wśród zachwytów zapominam o bardzo ważnej rzeczy, całą drogę nic nie piję (potem niemiło się o tym przekonam), bo nie chcę mi się plecaka zdejmować po termos (jak wspominałem wcześniej callback jest ważny). Gdy już widzisz Karangę i jest ona na wyciągnięcie ręki, musisz zejść do dość głębokiej doliny, aby następnie odzyskać wysokość – mały trening przed dzisiejszo-jutrzejszym podejściu na Kili.
Obóz Karanga – czas na frytki
W końcu jednak dochodzimy do miejsca postoju a mnie odcina – siadam i czuję że baterie się wyczerpały. W ciągu kilku minut uszła ze mnie cała energia, nic ale to nic mi się nie chce, zdjęcie plecaka to już spora praca. Jest mi zimno, bardzo zimno. Dochodzi do mnie że od śniadania prawie nic nie wypiłem, a za mną rajd pod Barrnco i ogólnie szybkie tempo na całej trasie.
Z racji że jesteśmy Harraka group nasz kucharz nie zdążył jeszcze przygotować obiadu dla nas – mają być frytki 🙂 Czekając na obiad, uzupełniam płyny z każdym kolejnym łykiem mojej imbirowej herbaty czuje jak wraca życie 😉 Wypijam cały termos – po kilkudziesięciu minutach siadamy do obiadu, ja skupiam się na herbacie – jem trochę frytek, które są na wpółsurowe. Pewnie wiecie że niedogotowane ziemniaki to słaby pomysł ja też to wiem ale to był mój dzień „pomroczności jasnej”.
Zapomniałem o tym wspomnieć wcześniej, w każdym obozie ważone są ładunki które na swoich barkach i/lub głowach niosą dzielni tragarze – chodzi o ich bezpieczeństwo, pilnuje się aby ładunki nie były przeładowane (przyznaję że nie pamiętam ale limit to chyba ok. 20 kg).
Po obiedzie ruszamy do miejsca naszego noclegu obozu Barafu. Przed nami 600 deniwelacji. Odzyskałem radość życia – idzie się całkiem dobrze 🙂 Końcówka podejścia we mgle, przez chwile nie możemy znaleźć naszych namiotów wśród innych rozłożonych w okolicy.
Barafu – ostatni przystanek przed Kilimandżaro
Obóz Barafu, nie grzeszy urodą, tak naprawdę jest najbrzydszy. Namioty porozrzucane, gdzie tylko jest to możliwe pomiędzy skałami i rumoszem. Kładziemy się wcześnie ok. 18:00 bo w planach pobudka o 23:00, o północy mamy wyruszyć w kierunku szczytu.
Metryczka:
Start: Obóz Barranco 3900 m n.p.m. dzisiejsza meta: Obóz Barafu 4650 m n.p.m
Dystans: 13 km
Czas przejścia wg przewodników: ok. 7,5 godzin marszu
Różnica poziomów: ok. 750 m